• Idź do treści
  • Idź do menu
  • Idź do wyszukiwarki
  • Eseje KLT, zamieszczone w tygodniku konserwatywnym "W Sieci"

    Skalpel ·

    Jednym z moich ulubionych twórców filmowych zawsze był Akiro Kurosawa. To geniusz Kina, zwany „Cesarzem”. Jego arcydzieło z 1965 roku (ostatnia rola i praca z innym fenomenalnym artystą, aktorem Toshiro Mifune) nosi tytuł „RUDOBRODY”. Zdjęcia do filmu trwały ponad 2 lata i były powodem rozstania się reżysera z aktorem.
    Główną postacią obrazu, jest lekarz, dyrektor XIX – wiecznego szpitala, w którym praktykę zaczyna młodziutki, ambitny Yasumoto. Ich konflikt jest kanwą filmu. Niedoświadczony młokos, stopniowo uczy się od swego mistrza, czym jest odpowiedzialność za chorych. Przewartościowuje swoje życie. Swoją koncepcję zawodu lekarza. Oglądałem ten film z zapartym tchem, a po wielu latach, lubię wracać do tego niesamowitego obrazu, w którym tragizm miesza się z poezją. Szacunek dla człowieka z pogardą. Miłość z nienawiścią. Jest to ballada o rywalizacji. A także o pasji lekarzy. Jest ona, jak każda pasja człowieka – fascynująca. Każe człowiekowi całkowicie się zatracić. Bo kiedy lekarz operuje – zapomina jak się nazywa i gdzie się znajduje. Tak to odbieram. To rodzaj maligny. Zatracenia. A jednocześnie niebywałej koncentracji
    i modlitewnego skupienia.
    Kurosawa to ekspresjonista, romantyk, wizjoner. Wszystkie jego filmy są niczym brylanty, lecz „Rudobrody” jest filmem szczególnym, bo podobnie jak inne dzieło „Pijany anioł”, opowiada o lekarzach. O profesjonalizmie Kurosawy, jego pasji z jaką kręcił ten film, świadczy fakt, że realizacja była niezwykle kosztowna i pochłonęła masę czasu na poszukiwania odpowiedniego budulca do budowy, renowacji i rekonstrukcji autentycznego, zbudowanego sto lat wcześniej szpitala Koishikowa. Dbający o każdy szczegół reżyser, przypłacił swój film załamaniem nerwowym. Groteskowo zabrzmi fakt, że jego arcydzieła nie cieszyły się zainteresowaniem publiczności w Japonii, gdy na całym świecie zdobywały największe nagrody. „Rudobrody” został nagrodzony w Wenecji i nominowano go do „Złotego Globu”.
    Gdy myślę o profesorze Krzysztofie – w pewnym stopniu przypomina mi się „Rudobrody”. Od razu widzę jego dłoń. Sposób w jaki ściska moją na przywitanie, zapamiętuję natychmiast. Ta dłoń jest męska, szeroka jak kawał masywnego pnia. To dłoń o grubych, jędrnych owłosionych palcach. Dłoń, która wzbudza zaufanie.
    Skalpel i dłoń chirurga. Kto wie, czy nie największego specjalisty w świecie Chirurgii Ogólnej w kraju. Ale także twarz. Twarz o wysokim czole, ozdobiona dziś już siwymi włosami. I oczy: dobre, ciekawe oczy o źrenicach jak dwie iskry płomienia. Myślę, że jest coś szczególnego w profesorze Krzysztofie – coś, co każe mu zaufać. Może sprawia to jego korpulentna sylwetka, a także tembr głosu. Sposób w jaki na ciebie patrzy, w jaki artykułuje swoje myśli. Wszystko jest czytelne, nie wzbudza w nas agresji, dociera błyskawicznie. Bo praca chirurga polega również na umiejętności przekazywania wiadomości i uczuć. Ważna jest empatia i dawanie chorym nadziei. Zresztą tak właśnie brzmi motto profesora Bieleckiego. „Nigdy nie odbieraj nadziei choremu. Jest najważniejsza dla każdego człowieka. Zawsze staram się wszystkim moim pacjentom dawać nadzieję…”
    Gdy patrzę na dłoń profesora dr hab. med. Krzysztofa Bieleckiego, staje mi przed oczyma tamta noc. Dżdżysta, jesienna noc 1998 roku. O wszystkim dowiedziałem się w kilkanaście godzin potem od Małgorzaty, córki pani Apolonii. Nie było wtedy dyżurów endoskopii . Wezwano go, gdy głęboko spał, w tempie ekspresowym, do starszej kobiety z krwawiącym wrzodem żołądka. Zrzucił pidżamę, włożył ubranie i popędził do swego szpitala na oddział. Z panią Apolonią było źle. Gdyby zwlekał, albo się trochę spóźnił – chora nie miałaby szans. Najpierw sprawdził ilość krwi
    w wymiotach. Po szybkim przygotowaniu, wykonał błyskawiczną operację w środku nocy. Operacja polegała na częściowym wycięciu żołądka wraz z krwawiącym owrzodzeniem. Kikut żołądka zespolił z dwunastnicą. To był majstersztyk! Decydowała szybkość wykonania ponownej operacji, talent chirurga poparty wieloletnim doświadczeniem a przede wszystkim bezbłędna ocena sytuacji i męska decyzja.
    Dziękowałem mu. To normalne w takiej sytuacji. To była matka mojej dziewczyny. – To drobnostka – odparł. Żadnego obnoszenia się z sukcesem. Jakby uratowanie człowieka byłoby czymś naturalnym, łatwym, pozbawionym krztyny ryzyka. Jak zjedzenie talerza zupy z kromką chleba.
    Pani Apolonia żyje do dziś . Minęło piętnaście lat.
    I kolejna – jedna z wielu tysięcy operacji. Wykonana w tym samym szpitalu w Warszawie przy ulicy Czerniakowskiej.
    Małgorzata cierpiała z powodu anomalii dróg żółciowych poza wątrobowych. Profesor wykonał zespolenie dróg żółciowych poszerzonych torbielowato, z wyizolowaną pętlą jelita cienkiego metodą Roux- en-y. Operacja udała się. I znów decydował czas, doświadczenie, talent no i dłonie lekarza.
    Wielokrotnie słyszę jak ludzie psioczą na doktorów. Że nie wiedzą czym jest powołanie Że biorą łapówki. Że to często nieudacznicy, rutyniarze, bez serca i pasji. Zaprzeczam! Spotykałem wielu lekarzy, z wyjątkiem może jednego, którzy podchodzili do mnie jak do kogoś bliskiego, wczuwając się w moje przypadłości, poświęcając mi swój czas i ofiarowując swoją cząstkę.
    Pamiętam także moją panią doktor Lucynę Hryszczyk, która mi zawsze wkładała do głowy: – „Krzysztof, jeśli nie chcesz mieć nerwicy, albo depresji – pracuj! Narąb staruszce drewna na zimę. Maluj, pisz, komponuj, jeśli to kochasz. Pomagaj innym. Nie bądź egoistą. Tylko ciężka fizyczna
    i zarazem twórcza praca pozwala człowiekowi wyjść z własnej powłoki i nie wpaść w rutynę codzienności. Kreuj swoje życie! Bo kreacja daje radość i spełnienie.
    I jeszcze jeden lekarz – tym razem weterynarz doktor Marek Kulesza z Puław. Wspominam go, gdy biega po swoim szpitaliku ze strzykawką, podnosi do oczu klisze z rentgenami psów
    i kotów, usypia, sterylizuje, podłącza zwierzaki do kroplówki a wszystko dzieje się jak w transie.
    Ostatnio, parę miesięcy temu, wykonał operację mojemu psu Solomonowi. Była to rekonstrukcja wiązadła krzyżowego kolana. Niby błahy zabieg, ale jak wykonany! Dla mnie – wielkie przeżycie, bo widok ukochanego przyjaciela po narkozie, gdy dźwiga łeb i nie może wsunąć z powrotem do mordy języka, jest czymś niecodziennym. Doktor Marek uratował Solomona także w zeszłym roku. Kleszcze to plaga, a Bolerioza, w następstwie zapalenie opon mózgowych grozi każdej żywej istocie.
    Gdy myślę o tysiącach ludzi umierających każdego dnia w szpitalach i hospicjach, przypominam sobie wyżej wymienionych i tych bezimiennych lekarzy i pielęgniarki, którzy kosztem życia rodzinnego wykonują swoje obowiązki. Często za niewielkie wynagrodzenie.
    Z oddaniem, pasją, pokorą.
    Profesor Krzysztof Bielecki zawsze powtarza : – „ Mówimy choremu tylko taką prawdę, która może udźwignąć…”
    Chylę czoło przed każdym lekarzem.

    Komentarze

    Pomoc Textile

    Zobacz też: