• Idź do treści
  • Idź do menu
  • Idź do wyszukiwarki
  • Listy od moich fanów

    Zawsze możesz powrócić - od Waldemara ·

    Witam Panie Krzysztofie,

    Prawie trzydzieści lat temu w Rzymie usłyszałem w wykonaniu pewnej Eli władającej anielskim głosem piosenkę, która mi się bardzo spodobała i ktorą często śpiewałem przy gitarze i małym ( a czasem większym) łyczku mojego ulubionego bourbona ku zadowoleniu moich kolegów zamieszkałych wraz ze mną w pokoju na dziewiątym piętrze hotelu Sporting. Ktoś powiedział, że piosenkę wymyślił emigrant. Dopiero teraz przypadkowo dowiedziałem się, że autorem jest tak znamienita postać i dopiero teraz przeczytałem Pana książkę. Szkoda, że nie nastąpiło to dwadzieścia lat temu, kiedy wspomnienia były jeszcze świeże. Dzięki Panu powtórnie przeżyłem moją przygodę tym bardziej, że nasze losy były bardzo podobne. W lipcu 1987 przyjechałem do Latiny maluchem z żonę i dwuletnim synem. Wśród bagażu miałem gitarę i rakietę tenisową, którą miałem sposobność użyć dopiero dwa lata pózniej w USA. Po tygodniu zostaliśmy przeniesieni do Rzymu w ramiona władczej i zachłannej damy Laury Armelini najpierw na via Majorana, gdzie była właścicielką kilku wysokich bloków a pożniej w 1988 do Sportingu. Tak jak Panu udało mi się wejść bez kontroli do „ Domu Nędzy” i dobrze się zaopatrzeć na początek. Z żoną się nie układało. Znając angielski a potem dość szybko włoski znalazłem jej niezłe fuchy ( sprzątania) i to ona teraz miała pieniądze i poczuła się ważna. Bywały awantury aż wreszcie carabinieri i wyprowadziłem się najpierw do łazienki do przyjaciół, potem Sporting. To zmusiło mnie do myjki. Na początku nie byłem w stanie na trzeźwo wykrzesać z siebie koniecznej bezczelności. Potem było lepiej; wieczorna stacja benzynowa, prace dorywcze np. sprzedawca butów u szefa Egipcjanina na straganie niedaleko Sportingu czy służący u 52-letniej zamożnej wdowy na via Nomentana, gdzie pracowałem 4 godziny dziennie mając dodatkowo pod opieką suczkę Pamelę, dwa żółwie, złotą rybkę i zaprzyjaznione ptaszki na zewnątrz. Najciekawsze pieniądze były przy statystowaniu w kilku filmach. Jako jasny blondyn bywałem potrzebny w niektórych scenach. Dzięki temu miałem okazję pogadać z Maxem von Sydow czy Rutgeren Hauerem, z którym nawet wychyliłem piwko ( taki był scenariusz). Też nie pobierałem jedzenia protestując przeciw okradaniu nas przez Laurę oraz jej ludzi. Policja przychylna właścicielce próbowała nas zastraszyć. Chodziłem z małym do Caritasu wmawiając mu, że idziemy do lepszej restauracji. Za Pana czasów okradali na przyborach toaletowych, pózniej już w ogóle nic nie było. Stosowali takie sztuczki w Sportingu, że dany pokój na cztery dni przed końcem miesiąca wyczerpał swój limit i odłaczali prąd. Wtedy należało płacić ile tam sobie wymyślili albo podciągnąc kabel od sąsiada itp. Na poziomach poniżej zero wolałem nawet nie bywać. W jednym pokoju na minusie mieszkali niedoszły ksiądz, były ministrant i grabarz. Ciągle pili. Ksiądz ich spowiadał, a oni robili na myjce i kupowali alkohol. W sierpniu 1989 wyleciałem do Tennesee USA znowu z żoną. Na szczęście znałem już nienajgorzej język ( w Rzymie nawet trochę nauczałem). Tam miałem łatwiej niż Pan w Kanadzie. Oczywiście, jak każdy szanujący się emigrant w USA zaliczyłem przez trzy tygodnie fuchę dishwashera. Byłem nawet rodzynkiem w małym miasteczku Harriman TN, ulubieńcem księdza ojca Michaela z którym do niedawna wymieniałem maile. Potem przenieśliśmy się pod Nowy York, ponownie rozstałem się z żoną, tym razem ostatecznie i bez udziału policji zabierając ze sobą jeden garnek, talerz, dziurawy materac dmuchany i 100 dolarów. Przez prawie rok mieszkałem sam dużo pracując i hojnie wspomagając finansowo żonę. W czerwcu 1991 przyjechałem w odwiedziny do Polski. Tak mi się wydała radosna, ciekawa, kolorowa, że odkładałem powrót do USA i zostałem. Potem czasami myślałem o powrocie, tęskniłem za synem, za wodą czystą i trawą zielona, za dobrymi pieniędzmi i tanim Jackiem D. Ale zacząłem kilkuletnią przygodę z paralotnią w dobrym towarzystwie, pojezdziłem trochę po Europie ( nawet Zimbabwe), zbudowałem dom, obstawiłem się zwierzakami i minęło.

    Miałem podobne spostrzeżenia jak Pan. Boniek wypowiedział się we włoskiej, że ci Polacy na myjkach to margines społeczny, który wyjechał na Zachód po pieniądze ( ciekawe po co on wyjechał). Ta wypowiedż była przez znajomych Włochów krytykowana. Poznałem w USA kilku Włochów i nigdy nie opluwali swoich rodaków i swego kraju. Nie przywiozłem z moich wojaży dużych pieniędzy. Ale przyjechałem bogatszy o doświadczenia, dwa języki ( co procentuje nawet jeszcze teraz) i pokorę życiową. Poznałem parę ciekawych postaci jak Krzysztof Wasielewski, który jako żołnierz pilot uciekł wojskowym samolotem w stanie wojennym do Wiednia. Przedtem, w 1979 wynosił do góry spadochroniarzy we Wrocławiu, wśród których byłem i ja ( byliśmy jednak w oddzielnych kabinach), ale poznaliśmy się dopiero w 1990 w Dover Plains NY. Inna ciekawa postać to węgierski emigrant z lat sześćdziesiątych Szabo, który dorobił się własną pasją i pracą stadka szympansów występujących w filmach m.in. w Tarzanie. Jego posiadłość w NY state tak pełna kontrastów. Wielki dom z witrażami francuskim, kilka luksusowych limuzyn o rejestracjach Szabo1, Szabo2 itp., jednocześnie błoto na podwórzu, kury biegające luzem. Meksykanie mieszkający w przyczepie i luksusowy pawilon z szympansami, które traktował jak dzieci mimo że jeden odgryzł mu kawałek kciuka. Proponował mi pracę, jako opiekuna do aktorów ale już chciałem do Polski. Trochę szkoda. Ciekawa postać z okresu Rzymu to Jaś Zelazny ( nazwałe go Johny Iron), który żył tam jak słynna postać z powieści Król Szczurów. Mieszkał sam w pokoju ( ja mieszkałem sześciu, z czego dwóch waletów),ładnie umeblowanym, świeże kwiatki na stole, czystość, dobre ciuchy, wspaniałe żarcie które sam przyrządzał. Zarabiał na myjce po 80 milaków w cztery godziny. Arabska konkurencja próbowała go wygonić, ale nie dali mu rady. Uczyłem go angielskiego ( nadał mi ksywę Profesor). Pojechał do Toronto lub Montrealu i szybko został szefem kuchni w polskiej restauracji, jako że w Polsce prowadził knajpy w Łebie i Szklarskiej Porębie i dobrze znał temat.

    No… i tak się rozpędziłem, że przynudzam, ale to Pana wina. Napisał Pan tak, że poczułem się prawie jakby to był kawałek mojego życia. Też mój status przed wyjazdem był wyższy i czułem upokorzenie na myjce, przejścia rodzinne a nawet nauczanie angielskiego i tenisa ( tu miałem tylko jednego ucznia, który po latach w 1997 roku mnie ograł)

    Zyczę Panu wszystkiego najlepszego i dziękuję za podróż w przeszłość. Dobrze , że Pan wrócił.

    Waldemar
    PS. Piosenkę śpiewaliśmy trochę szybciej niż Pani Lidia, ale też było ładnie

    Komentarze

    1. Krzysztofie, pięknie dziękuję za tę pasjonującą podróż w głąb siebie.
      Książka “Kino Samotnych Psów”, to dowód na to, że warto w tym zabieganym świecie na chwilę
      przystanąć, by poznać, co jest prawdziwie trwałym i dającym szczęście skarbem.
      Ja również od zawsze ceniłam sobie rozmowy ze starszymi ludźmi nie tylko z rodziny,
      ich wiedza i rady to wspaniałe drogowskazy w naszych codziennych zmaganiach.
      Wszak dzieci są jak walizka, co włożysz to i wyjmiesz.
      Imponujące są zaszczepione Tobie Krzysztofie zamiłowanie do literatury, muzyki, sztuki, sportu.
      Zadziwia Twoja erudycja i liczne pasje.
      Ta książka to potwierdzenie, że tradycja, wyznawane wartości, to nie jest przechowywanie popiołów,

      lecz przekazywanie płomienia. Dzięki temu otrzymujemy bezpieczny, przewidywalny świat,
      w którym
      panuje porządek, a nie chaos. Doskonale czują to osoby, które doświadczyły emigracji z kraju.
      Podziwiam odwagę z jaką piszesz o spieraniu się między pokoleniami, przyznaniu się do
      swoich niepowodzeń i słabości, to jest moc ludzi Wielkich. Doskonale pokazujesz, że te
      wszystkie przeciwności losu uczą człowieka mądrości, pobudzają do jeszcze większego wysiłku i do znalezienia w sobie nowych pokładów energii i rozwiązań. Urzekającym atutem tej pozycji jest nienaganna polszczyzna, barwne, wręcz poetyckie
      opisy najdrobniejszych detali.
      Oczarowuje pasją z jaką piszesz o spotykanych ludziach, nie tylko artystach, o sile przyjaźni, o bólu i różnych obliczach samotności, czy wreszcie nieuchronności śmierci.
      To rzeczywiście duża sztuka zachować po takich przeżyciach pogodę ducha i móc dostrzegać słońce.
      Myślę, że ważne, by mieć piękną duszę i dzielić się dobrem z drugim człowiekiem.
      Zatem życzę takiej
      właśnie uskrzydlającej, wewnętrznej harmonii do owocnej pracy na jeszcze długie lata.
      Z wyrazami szacunku,

      Katarzyna Gradek · 9 stycznia 2022 16:25 · #

    Pomoc Textile

    Zobacz też: