• Idź do treści
  • Idź do menu
  • Idź do wyszukiwarki
  • Eseje KLT, zamieszczone w tygodniku konserwatywnym "W Sieci"

    Z albumu Pani Marii ·

    Niewielu z nas dba o swoje korzenie. Już mało kto przechowuje stare fotografie swoich pradziadków i dziadków, wkleja pieczołowicie do kolejnych albumów pożółkłe i pogięte zdjęcia. Niektóre ocalały w Powstaniu Warszawskim. Odnalezione cudem w piwnicy spalonych domów. Pozostałość po rozszabrowanej rodzinnej biżuterii. Moje fotografie – na przykład prababci pianistki, która dała mojej matce rubla kiedy się urodziłem, trzymają się nieźle. Umieściłem je na pierwszej karcie albumu i ciągle na nie patrzę.
    Akt przemijania jest nieuchronny. Każdy z nas przemija, a wraz z nami nasze skomplikowane losy. Gdy odejdziemy – pozostaną po nas właśnie fotografie, listy, pamięć najbliższych. Pamięć naszych wnuków. Czy będą zaglądać do zielonego albumu, który spoczywa w starej szafce na strychu, gdzie na kilkudziesięciu stronach pozostawiliśmy wątły ślad?.. Oby…
    Są wśród nas wrażliwcy, którzy szanują przeszłość. A nawet więcej – kochają ją. Mieszkają w blokach wielkich miast. Mijamy ich, okazując obojętność. A szkoda, bo niejedna
    anonimowa istota okazałaby nam nieco zainteresowania. Rozmowa z drugim człowiekiem potrafi wzbogacić, zainspirować, pobudzić nasz zwiędły intelekt. Warto – naprawdę warto – interesować się drugim człowiekiem. Bowiem każda żywa istota to kawał historii.

    Pani Maria to osoba skromna i niezwykła. Ma pasję. Wielką pasję. A pasja – to cecha, która wyróżnia człowieka. Z przeciętności. Z zalewu prymitywnych cech, którymi karmi niejedną duszę współczesny świat. Wyróżnia nas, wzbogaca, pomaga kreować nasze życie. Współczesny, chory świat komercji zniszczył i nadal to czyni – niejeden talent, niejedną wspaniałą osobowość. Jak obronić się przed zalewem szmiry? Skąd czerpać naszą umierającą wrażliwość? Warto słuchać, jak opowiadają o tym nieliczni wrażliwcy. Dzięki takim opowieściom potrafimy zachować wiarę, że jeszcze nie wszystko stracone. A stary, poczciwy, wspaniały świat jednak przetrwa. Nie ulegnie zapomnieniu. Czasami tylko na wyblakłych, pogiętych fotografiach. W starych, tekturowych pudłach na strychu. Wśród pajęczyn i zakurzonych półek porzuconej biblioteczki. Jak umarły motyl, który przeżył zaledwie jeden dzień, a teraz tkwi na kawałeczku drewnianej półki na kompaktowe płyty. „Od lat staram się zatrzymać przynajmniej na fotografii ten umykający świat mojego dzieciństwa – zaczyna swą balladę pani Maria Kaniewska. – Wiele z tych chat, stodół, młynów, wiatraków, studni, płotów, drewnianych mostów zniknęło z naszego krajobrazu. Gdzieniegdzie można jeszcze wytropić ich pozostałości: fragment krokwi odsłaniający tajemnicę wiązania strzechy, wrośniętą w ziemię omszałą studnię, zarośnięte schody donikąd, aleję starych drzew, drzwi, które niczego nie zamykają, ale jeszcze szczycą się oryginalnym zamkiem lub zawiasem, piec na środku chaty, której już nie ma, nikomu niepotrzebny stóg siana, od lat moknący na łące, zapomniany odcinek brukowanej drogi…” Pani Maria nachyla swą głowę przyprószoną siwizną nad grubym albumem i wskazującym palcem pokazuje mi swoje fotografie. Zrobiła je własnoręcznie. Podróżując po Polsce – szczególnie po Mazowszu.

    „Patrząc na niszczejącą drewnianą bramę, misternie wycięte nadproże, rzeźbiony krzyż, żeliwną studzienkę, kutą balustradę – nie bardzo rozumiem. Czy to się naprawdę nikomu nie podoba? Dzisiaj masowo zastępuje się stare drewniane krzyże na rozstajach dróg dwiema metalowymi rurkami. Krzyż powinno się spalić, a jego popioły „pochować” pod nowym krzyżem. Tak jest „godnie”. Nowy krzyż powstaje szybko i sprawnie, a polskie drogi „ozdabia” się dziesiątkami, setkami niemal identycznych krzyży, grzebiąc wraz z popiołem po drewnianym krzyżu pamięć rzemieślnika, artysty, może samouka, który mozolnie rzeźbił na chwałę Boga, na pamiątkę jakiegoś wydarzenia czy z innej motywacji – symbol wiary naszych przodków. Dobrze, że ten symbol przetrwał, szkoda – że w takiej bezosobowej, niemal „przemysłowej” formie. To samo można powiedzieć o przydrożnych kapliczkach. Napisano już o nich wiele książek, bo nie przestają zachwycać swoją urodą, odrębnością, pomysłowością. Pomału jednak i tu zaczyna się zakradać unifikacja, masowo powstają „Matki Boskie Gablotkę”, jak mawiał prof. Wiktor Zin, a w najlepszym razie murowane kapliczki z klinkierowej, a nie daj Boże z silikatowej cegły… Im bogatsza miejscowość, tym gorzej. Trudno wyrokować, kiedy z polskiego krajobrazu znikną na zawsze drewniane chaty i stodoły kryte słomianą strzechą. Na pewno na Mazowszu stanie się to najprędzej; zastąpią je domy pozbawione indywidualnych cech rozpoznawczych, takich jak pięknie wyciosane, masywne odrzwia, dziedziniec wybrukowany polnymi kamieniami, klomb pełen aksamitek, astrów, pachnących petunii (nie mylić z surfiniami!), bocianie gniazdo na kalenicy, studnia z wiadrem na łańcuchu, doniczki z kwitnącymi pelargoniami w oknie. Zamiast tego – można robić zakłady – każdy będzie miał przed oknami „skalniak”, tuje albo inne iglaki, betonowy albo metalowy płot, podjazd wybrukowany kostką Bauma w kilku kolorach. A dom? Od fundamentu po komin – wszystko prosto z fabryki, wyprodukowane seryjnie, takie same jak u sąsiada za płotem czy w innej miejscowości. Nawet mnożące się „dworki” wyposażone są niemal identycznie.
    Warto utrwalić tę cząstkę naszego narodowego bogactwa choćby dla tych maluchów, które już dziś nie mają pojęcia, czym była dla mieszkańców wsi na przykład ta stara, wrośnięta w ziemię studnia. Rok temu wystawała jakby wyżej nad poziom łąki. A pięć lat temu miała korbę, łańcuch i wiadro. A dwadzieścia, trzydzieści lat temu była żywicielką ludzi i zwierząt, bo nie mieli wody w kranie i łazienek, i węży do podlewania ogrodów. Nawet zimą odśnieżano miotłą dojście do niej, bo to był kawałek drogi od chałupy, w dodatku po drugiej stronie drogi. Człowiek fotografuje swoje dziecko, kiedy zaczyna chodzić, a potem jak idzie do szkoły, a później na studniówce, a potem z małżonkiem, a później na złote gody… A kiedy umrze, prawnuki oglądają album i dziwią się: „to on miał takie śmieszne buty?!”, „patrz, a ten zegarek to dał na komunię chrzestny, jak też on miał na imię?” No, a studnia też się ubierała, potem starzała, niedługo umrze. Taki mały brzdąc, który dopiero uczy się chodzić, za dziesięć lat nie będzie wiedział, jak ludzie dawniej zwozili kręgi, kopali studnię, wpuszczali jeden krąg po drugim, stawiali słupki, wałek z drewna dębowego, żeby na długo wystarczył, kupowali łańcuch albo stalową linę, ciężkie ocynkowane wiadro, ale to było święto, własna woda!
    Nie wszystko jest zaniedbane i niechlujne, chociaż czasem niepotrzebne. Ale tak jak stary człowiek wyrzucony przez rodzinę do „domu opieki” może jeszcze błysnąć urodą, humorem, życzliwością, tak i niepotrzebna już chata czy stodoła umiera nieraz pięknie, do ostatniej deszczułki”.

    Pani Maria zamyka swój album. Zbiór setek wykonanych własnoręcznie fotografii wydaje się skończony, ale to złudzenie. W polskim pejzażu ciągle można odnaleźć przydrożne, ubielone kapliczki, pochylone czasem strzeliste wiatraki, przypominające ubiegły wiek młyny i stodoły. Poranne słońce zakrada się do ich wnętrz. Przegląda się w dachach chat, przechodzi przez spróchniałe stropy i wątłe ściany, dodaje przedziwnej elegancji starej studni, przy której poniewiera się zardzewiały kubeł. Dziurawe dno i kilka oczek łańcucha – oto co zostało z dawnego gospodarstwa. Nie ma tu żywej duszy. Starzy ludzie odpłynęli za horyzont wśród chmur. Młodzi, jak zawsze pazerni na życie, niecierpliwi i uzależnieni od alkoholu, przegrywają swe życie na zachodzie ciężko pracując na budowach nowego świata. Czy ów nowy, wspaniały świat jest tym światem, o którym marzyli nasi ojcowie? – Oto pytanie bez odpowiedzi.
    Któż zapisze koniec ballady o Matce-Ziemi?
    Kto zdoła ją dalej malować jak Józef Chełmoński, Andrzej Wróblewski, Jan Karmański i tyli innych?
    Gdy zajdzie słońce nad tą ziemią, popędzimy, popłyniemy i my w stronę Pacyfiku.
    I tylko od nas zależeć będzie, czy nasze wnuki wspomną to miejsce, które od wieków jest naszą cząstką.

    Komentarze

    1. Cieszę się niezmiernie, że wpadłem na Pańską stronę i mogę napisać parę słów. Z Pana twórczością zetknąłem się dopiero od czasu
      ukazywania się pańskich artykułów w tygodniku “Sieci”, które kupuję systematycznie razem z “Do Rzeczy”. Po przeczytaniu pierwszego Pańskiego artykułu,
      zakochałem się w tym nastalgicznym stylu pisania, który Pan reprezentuje i który ma głęboki sens. Mam 66 lat i tak jak Pan uwielbiam wracać do tych przepięknych miejsc gdzie spędziłem swoje dzieciństwo. Każda miedza, drzewo czy kamień w mojej wsi gdzie się urodziłem zawsze przynosi mi miłe wspomnienia a zarazem zadumę nad nieubłaganym faktem przemijaniem, jak w tej piosence Seweryna Krajewskiego, że “ jest wszystko tak samo, a jednak nie tak”. Szkoda tylko, że pisze Pan co drugi tydzień w magazynie “Wsieci”. Po kupieniu gazety w poniedziałek, wertuję ją zaraz w poszukiwaniu Pana artykułu, od którego rozpoczynam czytanie tygodnika. Proszę tylko nie poprzestawać na pisaniu dla mej ulubionej gazety. Kończąc chcę Panu życzyć dużo, dużo zdrowia, spokoju, pomyślności, pomysłów i sukcesów w pracy zawodowej i oczywiście wytrwałości i rodzinnego szczęścia
      Niech Bóg ma Pana w swojej opiece. Pozdrawiam- Jerzy

      Jerzy · 15 października 2013 21:51 · #

    Pomoc Textile

    Zobacz też: