• Idź do treści
  • Idź do menu
  • Idź do wyszukiwarki
  • Eseje KLT, zamieszczone w tygodniku konserwatywnym "W Sieci"

    Wspinaczka do Nieba ·

    Polska prowincja jest piękna. Noszą ją w swoich duszach wrażliwcy. Ludzie wyjątkowi. Tylko ci, którzy potrafią przystanąć. Podnieść głowę. Obejrzeć się. Którzy umieją obserwować świat. I drugiego człowieka.

    Czasami rozmawiamy. Coraz częściej rozmawiamy. Wyczuwam w ludziach pragnienie kontaktu z drugą istotą. Coraz więcej moich nieznajomych, przyznaje, że nie potrzebuje telewizora, a na kolorowe piśmidła szkoda im czasu. Gadające głowy uparcie lansowane przez stacje komercyjne aby była oglądalność, bełkoczą to samo od lat. Bełkoczą o końcu świata, o Dodzie, morderstwach, o fotoradarach, ale nie o pladze, jaką jest w Polsce alkoholizm. Pytlują z pasją, udawaną albo prawdziwą. Prowokują się nawzajem. Skaczą sobie do oczu. Wszystko jest zaplanowane, wyreżyserowane.

    Przed pół rokiem, zapytałem najpopularniejszego dziennikarza, który prowadzi co tydzień własny program, dlaczego zamiast ciągle tych samych polityków, nie zaprosi np. poety, kwiaciarki i taksówkarza? – A kto by to oglądał? – odparł bez namysłu.

    Zadaję w takim razie inne pytanie:-Czy postacie, które stale zapraszasz do coraz rzadziej oglądanego programu, mają naprawdę coś interesującego do przekazania?
    Człowiek, który mówi interesująco nie musi być przekrzykiwany. Czy ktokolwiek ośmieliłby się przerwać np. Gustawowi Holoubkowi albo Zbigniewowi Zapasiewiczowi? Ale geniusze ci już odeszli, a ja nigdy nie widziałem ich w takich programach.

    Wrażliwcy. Coraz mniej Ich w wielkich miastach – coraz więcej na obrzeżach. Coś w tym jest.

    Betonowe pustynie wielkich miast. Suną tu w luksusowych pudłach coraz bardziej samotni ludzie. Rzadko kto zauważa, że ta rozpaczliwa rzeka, jak w przeboju “Road to hell” wrażliwego autora i wykonawcy Chris’a Rea – zmierza do nikąd. Samotność współczesnego człowieka, jego wyalienowanie coraz rzadziej opisują autorzy piosenek. Coraz mniej o tym powstaje filmów i może dlatego mogę dziesiątki razy oglądać “Taxi Driver”, czy “Ucieczka z Las Vegas”, nie mówiąc o “Niewiernej”. Oglądając ludzi bez perspektyw, antybohaterów, uprzytamniam sobie, że koniec świata nastąpił już bardzo dawno. A uzależnieni od alkoholu, sexu, hazardu, narkotyków i nikotyny ludzie, raz jeszcze pokazują sami sobie, jak bardzo zatracili poczucie własnej wartości. Jak straszliwie są samotni.

    Warszawa. Gdy tu ląduję, niczym się nie różni od Berlina, Rzymu, Londynu, Nowego Jorku – opowiadał mi Chris Rea. McDonald, stacje benzynowe, hotele, restauracje i… pustka – ogromna pustka ziejąca z ludzkich twarzy, którzy pędzą, pędzą, jakby chcieli za wszelką cenę zabić ową samotność i odnaleźć zgubiony rytm życia, jego prawdziwy sens.

    Widok okablowanej młodzieży. Młodzieży, która przestała mówić po polsku, która nie potrafi już istnieć bez elektroniki – dobija wielu rodziców. Pokolenie Facebooka i Twittera. Pokolenie, które przestało jadać w domu przy stole nakrytym czyściutkim obrusem z najbliższymi. W domu, gdzie Matka i Ojciec, Babcia i Dziadek, to święte osoby. Które są autorytetem. Na tym świecie już nikt nie ma dla nich czasu. A pojęcie szacunek – wyblakło.

    Prowincja jest piękna. Tu nikt nie popisuje się nowym samochodem. Nowym garniturem Bossa, ani krawatem Cardina. Nie widzę ludzi w biegu. Nikt tu nie połyka na ulicy hot-doga. Nie kroczy chodnikiem z litrową butelką Coli. Ludzie mijają się jak na zwolnionym filmie. Ktoś ci się kłania, zdejmuje kapelusz, uśmiecha się. Po trzech spotkaniach – z obcych – stajemy się znajomymi. Niemożliwe? – Możliwe ! Bieda i doświadczenie to dziwna para. Uczą człowieka pokory. A ta wzbogaca wyobraźnię. Daje dystans do samego siebie. Niczym stara księga z wytartym grzbietem i pożółkłymi kartami.

    Kazimierz Dolny, to nie tylko ryneczek z kocimi łbami – do którego ciągną turyści – XV – wieczną Farą i coraz bardziej zapadającymi się kamieniczkami oraz café “Rynkowa”. Jej właściciel, to postać z miniatur Izaaka Babla. Zmierzwione, siwe włosy, zarost, spodnie na szelkach i dwa śrubokręty za pasem oraz życzliwy uśmiech dla pracowników café – to gość, którego lubię. Między innymi za to, że nigdy, gdy podpisywałem “Zawsze możesz Powrócić”( moja biografię),nie gonił mnie a wręcz odwrotnie – obdarzał życzliwością i przyjaźnią. To rzadka cecha, która zapewne już za parę lat, człowiek będzie wspominał jak coś niebywałego.

    Magiczne miasteczko nad Wisłą. Nie lubię tego nadużywanego określenia, gdyż niewiele wyraża a paleta dzisiejszych określeń jak: “magia”, “ikona”, “kasa”, zajebiście”, “laska” i słowo “: super” są dowodem na ubóstwo współczesnego języka.

    To co Kazimierz otacza, to pejzaż. Jak z olejnych obrazów Vincenta van Gogha, Camilla Pissarro, Władysława Ślewińskiego i Jana Karmańskiego. Polska Prowansja to Cholewianka, Dąbrówka, Parchatka, Mięćmierz, okolice Janowca i właściwie cała Lubelszczyzna z Motyczem na czele. Kto nigdy nie sięgnął po farby, pędzel i płótno, nie doceni tego. Światłocień tej ziemi, kolory oraz faktura jest olśniewająco piękna w swojej naturalności. Uzewnętrzniają to pory roku a przede wszystkim ludzie tej krainy. Poczciwi, nie zadzierający nosa, ciężko pracujący przy sadzeniu cebuli, natki, malin a w sierpniu i we wrześniu przy zbiorach jabłek, wiśni, kartofli i słoneczników. Wszystko to kłuje oczy : sepią, ugrem, wszystkimi odcieniami zieleni, kobaltem.

    Oto lot motyla nad bławacącymi się kwiatami. Pociągnięte brązem skrzydła i dwie pomarańczowe kółeczka, krążą, krążą nad ścieżką, aby po kilku nakreślonych ósemkach przysiąść na gnijącym jabłku. Gdy wędruję z psem pod górę Józefszczyzny – widzę bezchmurne albo zachmurzone niebo. Horyzont jest blisko i daleko. Szary jak porzucona gazeta lub granatowy niby ocean gdy nadciąga sztorm. Otacza mnie cisza przerywana głuchym odgłosem młotka. To trzej dekarze kończą układać dachówkę na powstającym pod wzniesieniem pensjonatem.

    Obezwładniające piękno tej ziemi. Niepowtarzalność tutejszych sadów i krzewów kąpiących się w słońcu .Zapach jabłoni, drzewek wiśni gdy zakwitają na biało, jakby pan Bóg obsypał je puchem swojej brody, szczególnie po deszczu a wilgotne gałązki i kwiecie parują jak zakatarzone.

    Tęskniłem za Polską w Kanadzie, w Ameryce, w Italii i w Anglii a także w Szwecji podczas dziesięcioletniej emigracji. Wszystkiego tu nienawidziłem a potem wyłem z tęsknoty. – “Bo nie masz większej radości na ziemi, niż w ojczyźnie – wraz ze smutkami swemi…” – pisała poetka w swoim wierszu.

    Niektórych zapewne znudzi moje westchnienie i żal, że to wszystko jest tak ulotne, metafizyczne i nierealne. Otóż jest realne, ma znaczenie i wiele wspólnego z każdym z nas. Wystarczy popatrzeć. Umieć dostrzec, to co codzienne, naiwne.

    Oto stara kobieta wspina się pod górę. Co ranek, ciągnie za sobą wózek na dwóch kółkach a na nim wiklinowy kosz. W drugiej dłoni niesie motykę. Niska, pochylona, puszysta ale na mocnych jeszcze nogach, sunie kamienistą ścieżką by nakopać kartofli bo z końcem lata i skwar i niewiele deszczu, więc nikt tego nie zrobi – wyznaje gdy się mijamy. I dodaje: – Młodzi uciekli do miast, albo emigrują. Emigrują całe wioski. Do Anglii, Irlandii, Walii, Francji i Niemiec. Najwięcej leci do Ameryki, a nawet oddalonej o 24 godziny lotu Nowej Zelandii i Australii. My, starzy musimy coś jeść. Następnym razem zasieję gorczycę bo z ziemniakami tylko kłopot, ryją tu dziki ale polskie kartofle są najsmaczniejsze na świecie.

    W kilka dni potem, babulka znowu ciągnie swój wózek. Zamiast wiklinowego kosza wiezie stare ubrania. Kiedy znika pod wzniesieniem widzę tylko jej wiśniowe spodnie i fioletowy kubrak a ścieżkę – mieniącą się drobinami złocistego kurzu ścieżkę – zamiata rękaw zwisającego swetra.

    Zeszłej jesieni namalowałem babulkę z wózkiem. Żeby wydobyć z pejzażu to co zwyczajne i niezwykłe – najpierw zrobiłem jej kilka zdjęć. Gdy dogoniłem ją ze swoim Nikonem – oponowała: – Zdjęcia?! – Na co to panu?… – Opowiedziałem jej o Toulousie Lautrecu, który rysował w paryskich kawiarenkach ich klientów, kelnerów i kurtyzany. Opowiadałem, jak nikt z pijących wino i absynt nie chciał nawet na niego spojrzeć. Jak nie poddawał się i mimo upokorzeń ciągle próbował sprzedać choć jeden rysunek albo plakat. – Zjeżdżaj moczymordo! – częstowały malarza eleganckie panie. – Odwal się, kreaturo! Spływaj! bo wezwę policję! – warczeli zamożni kupcy i sklepikarze. Pod wieczór, gdy niebieściutkie niebo nad Montmartre zmieniało się w szkarłat, Toulous szedł do burdelu. Dopiero tam znajdywał krztynę zrozumienia. Oto jedna z dziewcząt, może z litości, oddawała mu swoje ciało. Kto wie, może się mylę, ale prosta dziewczyna rozumiała życie lepiej od ówczesnych celebrytów. Dla prostytutek nie był szpetny, choć miał krzywe nogi i długą, zaślinioną brodę. Kurtyzany lubiły go za
    humor, wrażliwość, inteligencję, talent.- Zapłatą za ostry seks- były genialne rysunki.

    Wdrapałem się z babulką pod górę. Ja, artycha, ze swoim kundlem “Solomonem “ – kobieta, ze swoim wózkiem. Po lewej roztaczało się kartoflane poletko. W końcu kobieta dała się złamać. – Zgoda, ale da mi pan jedno ze zdjęć. Będę miała pamiątkę z 2012 roku. – Na koniec zrobiłem dodatkowo kilkanaście ujęć a babulka pochyliła grzbiet i zaczęła kopać.

    To płótno zatytułowałem “:Wspinaczka do nieba”. Ale skończyłem go dopiero wczoraj. Droga do nieba zwęża się pod samym wierzchołkiem a niebo choć przed burzą, tuż nad wysoką trawą jest prawie jasne. Dodałem nieco bieli cynkowej do kobaltu. Bo przestrzeń to oddech a przyroda bez oddechu jest martwa.

    Podobnie jest z człowiekiem. Każdy potrzebuje oddechu, krztynę zainteresowania
    a najbardziej miłości.

    Komentarze

    Pomoc Textile

    Zobacz też: